Po czterdziestodniowym okresie ścisłego postu, surowo przestrzeganego przez mieszkańców dawnego Mazowsza, nadchodziły dni ucztowania Był to szczególny czas nie tylko w wymiarze religijnym, ale też kulinarnym. Tego rodzaju dni w kalendarzu polskiej wsi – nie licząc wesel – było zaiste niewiele. O szczególnej pozycji Wielkanocy może świadczyć fakt, iż w bogatszych gospodarstwach świniobicie odbywało się w zasadzie tylko dwa razy do roku – przed Bożym Narodzeniem i właśnie przed Wielkanocą. W Niedzielę Wielkanocną nawet na stole biednego chłopa nie mogło zabraknąć kawałka kiełbasy albo chociaż kaszanki. Zapowiedzią obfitego śniadania wielkanocnego była tradycja święcenia pokarmów, która odbywała się (tak jak i dziś) w Wielką Sobotę. Różnica polegała jednak na tym, że na dawnym Mazowszu to ksiądz przyjeżdżał do poszczególnych gospodarstw i na miejscu święcił przygotowane i wystawione najczęściej na kuchennym stole potrawy. Do końca XVIII wieku odwiedzał każdego gospodarza, od początku XIX – ze względów praktycznych – gospodynie przynosiły pokarmy w jedno umówione miejsce (do konkretnego domu, pod krzyż, pod dwór) do którego przybywał kapłan i dokonywał poświęcenia. Tradycja ta ewoluowała, by wreszcie przekształcić się w znane obecnie święcenie pokarmów w kościele. Zmiany te wymuszały stopniowe ograniczanie liczby kiełbas, jaj, pieczywa i innych przysmaków, aby wreszcie zatrzymać się na poziomie wręcz symbolicznym, z czym mamy do czynienia obecnie. Co ciekawe, w tradycji szlacheckiej stół ze święconym ustawiano w pokoju zacienionym (strona północna, północno-zachodnia), aby potrawy jak najdłużej zachowały świeżość. Potrawy poświęcone w Wielką Sobotę były gotowe do skonsumowania podczas niedzielnego, uroczystego śniadania. Po powrocie z rezurekcji domownicy zasiadali do stołu, tudzież ławy i rozpoczynała się z dawna oczekiwana rodzinna biesiada. Z dzisiejszej perspektywy trudno nawet sobie wyobrazić emocje towarzyszące temu wydarzeniu. Po czterdziestodniowym poście, podczas którego nie podawano do jedzenia nawet grama wędliny, wszyscy wypatrywali śniadania wielkanocnego z niecierpliwością. Oczywiście najważniejszym elementem menu Wielkiej Niedzieli było jajko. Ugotowane, poświęcone i podzielone na ćwiartki, jak również nieobrane w przyozdobionych wzorami skorupkach symbolizowało odradzające się życie i doskonale wpisywało się w symbolikę Wielkanocy, jak również szerzej pojętych świąt wiosennych. Jednak nawet u biedniejszych rodzin oprócz jaj, pojawiały się wędliny lub chociażby pęto kaszanki. Nie mogło również zabraknąć ćwikły z chrzanem, która stanowiła doskonały dodatek zarówno do jaj, jak i wędlin. Bogatsi gospodarze przygotowywali również gotowane szynki. Tomasz Czerwiński wspomina, iż do lat międzywojennych w rodzinach drobnoszlacheckich, mieszkających w okolicach między innymi Sierpca utrzymywał się zwyczaj pieczenia prosięcia[1]. Na stołach dworskich natomiast nie mogło zabraknąć różnej wielkości bab wielkanocnych, mazurków i tak zwanych baumkuchów, czyli sękaczy, niekiedy bardzo wysokich. Wszystkie te ciasta obce były tradycji chłopskiej, a nawet drobnoszlacheckiej, chociażby ze względu na koszt ich wykonania. Nie bez wpływu pozostawał również kunszt wiejskich gospodyń. Z wielu materiałów wynika, że jeszcze w latach 50. XX wieku ciastem podstawowym były wypiekane w brytfankach lub glinianych formach ciasta drożdżowe. Najprostsze, niezbyt kosztowne i tak w wielu rodzinach oczekiwane były z utęsknieniem. Popularne obecnie żury i białe barszcze wywodzące się z dworskich tradycji kulinarnych, dopiero na początku XX wieku pojawiły się w zestawie wielkanocnych potraw drobnoszlacheckich[2], a później również chłopskich, aby zagościć tam na stałe.
Co ciekawe, jak to to w kulturze tradycyjnej bywało, potrawy spożywane podczas wielkanocnego śniadania, a dzień wcześniej poświęcone przez księdza, miały również swoją symbolikę, a także posiadały nadzwyczajną „moc”. Jajko, o czym już wspomnieliśmy, w różnych kulturach postrzegano jako symbol odradzającego się życia i niekiedy wkładano je do grobu, z nadzieją na dalszą egzystencję zmarłej osoby. Skorupki jaj poświęconych w Wielką Sobotę rozsypywano w pobliżu domów, albo w ich wnętrzach miały chronić przed gryzoniami. Natomiast kości z gotowanej szynki zatykano niekiedy w strzesze, aby ochronić domostwo przed uderzeniem piorunu, a zakopane na polu chroniły je przed kretami, chwastami i różnego rodzaju szkodnikami[3]. Również chrzan mający ostry smak i wywołujący łzy (podobnie jak cebula) nie był pozbawiony symboliki, która odnosiła się w sposób bezpośredni do męki Zbawiciela.
Jak wspomnieliśmy, nawet najmniejsze pęto kiełbasy, czy kaszanki dla wielu rodzin było rarytasem i nadawało śniadaniu wielkanocnemu wymiar odświętności. Należy pamiętać, iż w wielu rodzinach nawet w ten szczególny dzień jadano potrawy skromne i proste. Pomimo to świąteczne potrawy zawsze wprowadzały w przestrzeń domu i jednostajnego menu codziennego trochę odmienności.
[1] T. Czerwiński, Pożywienie ludności wiejskiej na północnym Mazowszu u schyłku XIX i w XX wieku, Ciechanów 2008, s. 334.
[2] Tamże, s 337.
[3] Tamże, s. 338.
Bibliografia:
Czerwiński T., Pożywienie ludności wiejskiej na północnym Mazowszu u schyłku XIX i w XX wieku, Ciechanów 2008.
Autor: Robert Piotrowski